Dlaczego Manchester City nie zostanie mistrzem Anglii? Powodów znajdą się dziesiątki: a to wyjazdy na Puchar Narodów Afryki, a to przemęczenie Silvy (jak czarował w pierwszych miesiącach rozgrywek, będąc wówczas niewątpliwie najlepszym piłkarzem ligi, tak w kilku ostatnich kolejkach mocno rozczarowuje; wczoraj został zmieniony po 58. minutach), a to kontuzje obrońców czy idiotyczny uraz Aguero (został poparzony… sprayem znieczulającym), a to bunt Teveza, a to fochy Balotellego. Z pewnością osobnym powodem jest nienajszczęśliwsza ręka Manciniego do piłkarzy: nawet nie wchodząc w ekstremalnie trudne przypadki napastników z Argentyny i Włoch (czy historie wcześniejsze: Adebayora czy Bellamy’ego) wypada zauważyć, że taki Edin Dżeko podobnie jak Silva jest cieniem siebie samego sprzed pół roku, ale w tym przypadku nie chodzi o przemęczenie, tylko o utratę rytmu meczowego, a w ślad za nią – utratę wiary we własne siły, związaną z nieoczekiwanymi lądowaniami na ławce właśnie wtedy, gdy Bośniak wydawał się u szczytu formy.
Po lekturze tekstu Gary’ego Neville’a myślę sobie jednak, że nie warto wchodzić w szczegóły; że wszystko można złożyć w jedno ogólne zdanie: ligę wygrywa się w głowie. I głową. Z czterech kluczowych kwestii, stanowiących o sile piłkarza – przygotowanie fizyczne, umiejętności techniczne, świadomość taktyczna i odporność psychiczna – w tym momencie sezonu tak naprawdę rozstrzyga wyłącznie ta ostatnia. Czy zawodnikowi zależy, a jeśli tak, to czy potrafi radzić sobie z presją. Czy jego menedżer potrafi wziąć na siebie ciężar oczekiwań i przynajmniej w części ochronić piłkarzy. Neville arcyciekawie i na własnym przykładzie opowiada, jak pewność siebie potrafi ulecieć nawet po jednym nieudanym spotkaniu. Przywołuje też zdanie Arsene’a Wengera, że jego najważniejsza odprawa dla zawodników nie odbywa się w szatni przed meczem, tylko w stadionowym tunelu po ostatnim gwizdku: chodzi o te wszystkie kilkudziesięciosekundowe wypowiedzi dla telewizji, z których następnego dnia brać się będą prasowe hedlajny i które ustawią tydzień zarówno jego podopiecznym, jak ich rywalom.
„Daję głowę, że jeśli piłkarze przeczytają coś albo usłyszą sto razy, znaczny ich procent zacznie w to wierzyć” – powiada Neville. No więc dziś mogą przeczytać i usłyszeć, że MU wie, jak wygrywać tytuł i że MC kompletnie tego nie potrafi. Nie mówię już, że mogą na własne oczy zobaczyć, jak ich napastnik usiłuje wyszarpnąć piłkę z rąk szykującego się do wykonania rzutu wolnego kolegi z drużyny; że mogą usłyszeć, jak Mancini mówi dziennikarzom, iż nigdy nie ufał Balotellemu, a wczoraj myślał o zmienieniu go już po pięciu minutach; że z pewnością zauważyli, jak zmieniony Milner ignoruje menedżera i klnie bynajmniej nie pod nosem, a menedżer ironicznie się uśmiecha po tym, jak zawalają krycie przy rzucie rożnym, zaś ci obdarzeni lepszą pamięcią umieją przywołać deklarację swojego szefa na temat tego, iż ostatni występ Teveza w błękitnych barwach miał miejsce 27 września 2011 w Monachium.
Najbardziej paradoksalne jest to, że Mancini świetnie wie, jak się wygrywa tytuły – i że wiedzą to także jego piłkarze, z których wielu jest o niebo bardziej doświadczonych od młodego składu MU. Czy wierzą w to, że wiedzą – oto jest pytanie.
A poza tym: piłkarze bili się także w drużynie Wolverhampton, której porażka z Boltonem po tym, jak w pierwszej połowie zdominowała rywala, wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Bolton wygrał drugi mecz ligowy z rzędu, podobnie zresztą jak Wigan i QPR – walka o utrzymanie zrobiła się równie pasjonująca jak o mistrzostwo i o Ligę Mistrzów. W walkę o tę ostatnią włączyła się właśnie szósta drużyna, czyli Newcastle, której menedżer – sprzedając Carrolla i sprowadzając Ba i Cisse, pokazał, jak się robi interesy. Forma Liverpoolu w 2012 r. jest równie zła jak w 1954 – wtedy również w 12 meczach drużyna zdobyła 8 punktów. Arsenal po siedmiu wygranych z rzędu dał się ograć słabeuszowi – i chyba nikt nie wie, dlaczego. Chelsea wygrała, a co ważniejsze: Torres strzelił wreszcie gola w lidze. Tottenham ma podobne powody do zadowolenia, bo w meczu ze świetną Swansea znów zaczął strzelać Adebayor (jeśli przy drużynie, której kibicuję, miałbym na chwilę opuścić telegraficzną konwencję, powiedziałbym, że w kluczowym momencie sezonu jej najważniejsi piłkarze są zdrowi i w pełni formy, że służy im ustawienie 4-2-3-1, a wchodzący z ławki Aaron Lennon daje ogromne możliwości manewru, odpukać powinno być dobrze).
No i futbolowy świat zjednoczył się po raz kolejny w smutnych okolicznościach: u kapitana Aston Villi Stiljana Petrowa zdiagnozowano białaczkę. Aplauz, z jakim przyjęli go kibice obu zespołów (pojawił się na trybunach w meczu z Chelsea), podobnie jak niedawne wydarzenia wokół Muamby, zadedykowałbym chętnie pani profesor Środzie. Może zresztą napiszę kiedyś o tym osobno, specjalnie dla niej.