Będę z Wami najzupełniej szczery: na skutek głośnej w tych dniach decyzji prowincjała Zgromadzenia Księży Marianów, nakładającej na mojego redaktora seniora zakaz wystąpień publicznych poza łamami macierzystego pisma, zdołałem obejrzeć w ten weekend zaledwie jedno spotkanie. W niedzielę o siedemnastej, po zamknięciu przyspieszonego o jeden dzień wydania „Tygodnika Powszechnego”, zasiadłem przed monitorem, by popatrzeć, jak Tottenham radzi sobie bez Harry’ego Redknappa w starciu z drużyną prowadzoną przez menedżera, który zostawił na White Hart Lane kawał zdrowia – Fulham Martina Jola.
Zwycięstwo Tottenhamu było tak niesprawiedliwe, jak niesprawiedliwy potrafi być tylko futbol (i władze marianów). To Fulham w tym meczu grało w piłkę (i piłką), to Fulham bombardowało pole karne gości niezliczoną ilością dośrodkowań, to Fulham zagrażało ze stałych fragmentów gry (każdy rzut rożny powodował panikę), to Fulham zmusiło Brada Friedela do wielu znakomitych interwencji, a jakby tego było mało Luka Modrić wybijał piłkę z pustej bramki, zaś Ledley King desperackim wślizgiem blokował zmierzający do siatki strzał Dempseya. Pomijając statystyki (23 sytuacje bramkowe Fulham tylko w drugiej połowie, w tym 13 celnych strzałów), najlepszym podsumowaniem rozpaczliwej obrony Częstochowy, jaka stała się udziałem gości w tym meczu, była sytuacja z 91. minuty, gdy w potwornym chaosie piłkarze Tottenhamu bodaj sześciokrotnie blokowali strzały gospodarzy, a leżący już na ziemi Kyle Walker objął piłkę dwoma rękami (tak jest, Fulham należał się rzut karny). No i dawno nie widziałem meczu, w którym duet Modrić-Parker byłby równie nieefektywny.
Są oczywiście pozytywy. Siedem zwycięstw i remis w ośmiu ostatnich meczach ligowych umocniło Tottenham na piątej pozycji, z tą samą liczbą punktów co czwarta Chelsea i trzema punktami straty do trzeciego Newcastle, ale z jednym meczem rozegranym mniej. Wracający po kontuzji Aaron Lennon po dwóch meczach ligowych ma na koncie gola i trzy asysty, a jego wymienność pozycji z Bale’m okazuje się jedną z najskuteczniejszych broni Tottenhamu. Owszem, już po raz czwarty zespół nie potrafił utrzymać dwubramkowej przewagi, ale po raz trzeci potrafił w takim przypadku obronić zwycięstwo. Owszem, nie grał dobrze, ale i tak wygrał – co ponoć zdarza się jedynie klasowym drużynom. No i owszem, walczył o komplet punktów heroicznie, czego złamany nos Parkera może być najlepszym dowodem.
Są i kwestie, które martwią. Wspomniana nieumiejętność bronienia bezpiecznego rezultatu, oddanie inicjatywy po przerwie w kolejnym już meczu z pewnością nie zrobiły dobrze mojemu sercu – a cóż dopiero mówić o wracającym do zdrowia po operacji serca właśnie Harrym Redknappie. Frustrowała bierność ławki trenerskiej: to, że na boisko powinien wejść Sandro, było oczywiste od 50. minuty, a zastępujący Redknappa Joe Jordan i Kevin Bond czekali jeszcze ponad 20 minut. Frustrowała nieefektywność znakomitego ostatnio (zwracam honor!) van der Vaarta.
No dobra, dłużej nie będę narzekać. Tabela wygląda fantastycznie, rywale w walce o pierwszą czwórkę przeżywają swoje dołki (tym razem nieprzyjemnie zaskoczył Liverpool), a Newcastle zacznie w końcu grać z mocniejszymi rywalami. Luka Modrić znów gra z uśmiechem na ustach, Parker wzorowo asekuruje defensywę kierowaną przez niezawodnego Kinga, Friedel jest tak solidny, jak niesolidny bywał Gomes, Adebayor jak nie strzela, to świetnie podaje, van der Vaart świetnie podaje i jeszcze lepiej strzela, na skrzydłach błyszczą Lennon i Bale, przed nami przerwa na reprezentację, podczas której kolejni kontuzjowani mają szansę wrócić do zdrowia. Tylko co z Redknappem, o którym mówi się, że musi odpocząć od piłki co najmniej miesiąc? Jak patrzyłem dziś na jego współpracowników, to pomyślałem, że dla serca Harry’ego najzdrowiej byłoby wrócić jak najszybciej.